Przejdź do głównych treściPrzejdź do wyszukiwarkiPrzejdź do głównego menu
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama

Od kontuzji kręgosłupa do srebra Mistrzostw Europy. Przemiana Krośnianina

Kamil Gościński, 38-letni bokser pochodzący z Krosna, zdobył srebrny medal na Mistrzostwach Europy WKO w Barnsley, reprezentując Polskę. To historia determinacji, walki o zdrowie i powrót do sportu po poważnej kontuzji. Gościński udowadnia, że nigdy nie jest za późno, by zacząć od nowa.
Od kontuzji kręgosłupa do srebra Mistrzostw Europy. Przemiana Krośnianina

Autor: Źródło: Archiwum prywatne Kamila Gościńskiego

Kamil Gościński, 38-letni pięściarz pochodzący z Krosna, otwarcie dzieli się swoją historią, która rozpoczęła się w 2022 roku i, jak sam podkreśla, "całkowicie odmieniła moje życie". Jego początki w boksie to zmagania z wagą 106 kg i brakiem jakiegokolwiek doświadczenia w ringu. Dziś, dzięki konsekwentnej pracy i niezachwianej wierze w siebie, Gościński walczy w kategoriach średniej (76–77 kg), a czasami również w półciężkiej (79–82 kg), "zależnie od tego, co przyniesie ringowe życie".

Niedawny sukces Kamila Gościńskiego to zdobycie srebrnego medalu na Mistrzostwach Europy WKO, które odbyły się w brytyjskim Barnsley. Reprezentując Polskę i swoje rodzinne strony, przyczynił się do 4. miejsca polskiej reprezentacji w klasyfikacji medalowej. Jego bilans walk to 9 stoczonych pojedynków, z czego 6 zakończyło się zwycięstwem. Jest także dumnym posiadaczem tytułu mistrza Anglii w kategorii półciężkiej dla CG Promotion. W marcu bieżącego roku stanął do walki o prestiżowy tytuł mistrza Anglii organizacji Prospect Boxing Promotion, której właścicielem jest promotor brytyjskiego pięściarza Fabio Wardleya.

W Polsce trenuje pod okiem Tomasza Różańskiego w Kielcach, którego nazywa "wybitnym trenerem klasy mistrzowskiej". W Wielkiej Brytanii doskonali swoje umiejętności w Progress Boxing Club pod kierunkiem Garetha Edwardsa, z którego ręki, jak sam zaznacza, "wyszli niejednokrotni mistrzowie Anglii".


Marcin Polak (Krosno112.pl): Jak to się stało, że wszedł Pan do świata boksu? Co było punktem zapalnym tej zmiany?

Kamil Gościński: Sport zawsze był obecny w moim życiu — jeszcze gdy mieszkałem w Krośnie grałem w piłkę nożną, chodziłem na siłownię, basen, siatkówkę, a nawet miałem epizody związane ze „sportami walki” (nie koniecznie na sali bokserskiej). Po przeprowadzce do Wielkiej Brytanii aktywność fizyczna zeszła na dalszy plan – zaczęła się praca, dorosłe życie. W 2018 roku uległem poważnemu wypadkowi w pracy, uszkodziłem kręgosłup w odcinku lędźwiowym, co niemal całkowicie wykluczyło mnie z jakiejkolwiek aktywności fizycznej na kilka lat. Walczyłem z bólem, ograniczoną mobilnością i coraz gorszym stylem życia – waga wzrosła do 106 kg przy 176 cm wzrostu.

Punktem przełomowym była nie tylko moja kondycja fizyczna i samopoczucie, ale też moment, gdy mój syn wrócił ze szkoły zdenerwowany, mówiąc, że starsi uczniowie mu dokuczali i poprosił: "Tata, znajdź jakąś szkołę sportów walki." Postanowiłem pójść z nim – najpierw na BJJ, które okazało się zbyt wymagające dla mojego kręgosłupa, a potem trafiliśmy do lokalnego klubu Progress Boxing. Od pierwszego treningu w 2022 roku zostałem tam na stałe. Boks pomógł mi wrócić do formy fizycznej, ale też odbudować pewność siebie.

MP: Miał Pan 106 kg i żadnego doświadczenia. Co sprawiło, że uwierzył Pan, że może to zmienić?

KG: Miałem 35 lat, 106 kg wagi i byłem w najgorszej formie życia. Ale wtedy pomyślałem: "Jeśli nie teraz, to kiedy?" Z natury jestem uparty – jak się za coś biorę, to na 100%. Na początku nie chodziło wcale o doświadczenie czy jakieś sportowe ambicje – chciałem po prostu zgubić wagę, poczuć się lepiej we własnym ciele i potowarzyszyć synowi, który sam poprosił, żebyśmy poszli razem na trening boksu. To było dla mnie najważniejsze. Wszystko inne – pasja, systematyczność, progres – przyszło z czasem, naturalnie. Ogromne znaczenie miało też wsparcie mojej rodziny, szczególnie żony, która gratulowała mi każdego zrzuconego kilograma i nieustannie motywowała. To dzięki niej i tej pierwszej decyzji dziś jestem tu, gdzie jestem.

MP: Jak wyglądały pierwsze tygodnie na sali treningowej?

KG: Pierwszego dnia nie zapomnę do końca życia. Byłem tak zestresowany, że zaparkowałem samochód kompletnie w poprzek linii na parkingu. Podszedł do mnie jakiś mężczyzna i porządnie mnie opierniczył za złe parkowanie – jak się okazało pięć minut później, był to mój obecny trener, Gareth Edwards (serdeczne pozdrowienia, Trenerze!).

Klub składa się z dwóch poziomów – na dole siłownia z wolnymi ciężarami, maszynami, prysznicami i kuchnią, a na górze typowa sala bokserska: ring, worki, strefa cardio i przestrzeń do treningu. Na pierwszym treningu, już po 15 minutach rozgrzewki, musiałem usiąść – nie mogłem złapać oddechu. Skakanka była moim najgorszym koszmarem. Ale wiedziałem, że się nie poddam. Z każdym kolejnym treningiem było lepiej.

Po kilku tygodniach przeszliśmy do bardziej technicznych ćwiczeń, ukierunkowanych na boks. Było ciężko – bolały mnie biodra, kolana, stawy – ale na szczęście plecy nie dawały się we znaki, więc cisnąłem dalej. Początkowo trenowałem trzy razy w tygodniu, ale po dwóch–trzech miesiącach doszedłem do sześciu: trzy treningi bokserskie i trzy siłowe według planu, który znalazłem gdzies w internecie. Gdy połączyłem oba rodzaje treningu, już po trzech miesiącach waga spadła do 90–92 kg, a ja z każdym tygodniem czułem się silniejszy, bardziej mobilny i wytrzymały.

MP: Jak wygląda Pana codzienny plan treningowy dziś, a jak wyglądał na początku?

KG: Na początku mojej przygody z boksem zależało mi głównie na zrzuceniu wagi, poprawie wyglądu i mobilności. Trenowałem według planu, który znalazłem na jakimś portalu kulturystycznym – trzy razy w tygodniu siłownia, trzy razy boks. Dieta była prosta: odstawienie słodkich napojów, alkoholu i fast foodów, pilnowanie białka – to wystarczyło, żeby waga spadała, siła rosła, a samopoczucie się poprawiało.

Dziś wszystko wygląda zupełnie inaczej. Boks stał się moją obsesją i pasją, a cały styl życia – od treningów, przez dietę, po regenerację – podporządkowałem tej dyscyplinie. Trenuję blokowo, wplatam elementy treningu plyometrycznego, siłowego, kondycyjnego. Tydzień dzielę na pracę nad siłą maksymalną, wytrzymałością i eksplozywnością. Moje treningi siłowe nie mają już nic wspólnego z tym, co robiłem na początku – są przemyślane, dopasowane do sportów walki, a nie do budowania sylwetki.

Do tego doszła bardziej świadoma dieta, lepsze nawodnienie, regeneracja, sen. Im głębiej wchodzę w świat boksu, tym więcej się uczę – czytam, rozmawiam z trenerami, dietetykami, analizuję. Chcę po prostu wyciągnąć z siebie maksimum, póki jeszcze biorę udział w różnych zawodach… bo, jakby nie patrzeć, PESEL nie stoi w miejscu! ;)

MP: Co daje Panu współpraca z Tomaszem Różańskim i Garethem Edwardsem? Jakie mają podejście do zawodnika?

KG: Trener Gareth Edwards to mój główny trener w Wielkiej Brytanii i osoba, z którą współpracuję na co dzień. Wspólnie planujemy taktykę, cykle treningowe i założenia na kolejne tygodnie pracy. Gareth nie znosi stagnacji w ringu – kładzie ogromny nacisk na aktywność, pracę nóg, punktowanie i „oszukiwanie” przeciwnika ruchem, a niekoniecznie na szukanie nokautu. Po czterech wspólnych latach stał się dla mnie kimś znacznie więcej niż tylko trenerem – traktujemy się jak rodzina. Wzajemne zaufanie, wsparcie i zrozumienie to fundamenty naszej relacji.

To właśnie dzięki Garethowi zrobiłem kurs trenera boksu klasy 1, przeszedłem szkolenie z pierwszej pomocy w sporcie, zaliczyłem kurs ochrony i bezpieczeństwa dzieci i młodzieży w sporcie (Safeguarding), a także ukonczylem kurs andragogiki i pedagogiki. Obecnie jestem również częścią sztabu trenerskiego w Progress Boxing Gym. Gareth to przykład trenera, który nie tylko dba o rozwój sportowy zawodnika, ale także wspiera jego rozwój osobisty i daje mu realne narzędzia do działania – zarówno w ringu, jak i poza nim.

Z trenerem Tomaszem Różańskim poznałem się w 2022 roku, kiedy podczas urlopu trafiłem do klubu sportow walki Korona Kielce. Umówiliśmy się wtedy na kilka treningów i od razu poczułem, że chcę wracać. Od tamtej pory regularnie go odwiedzam w jego centrum treningowym Róża Professional Boxing w Kielcach, traktując te wizyty jak „mini obozy bokserskie” – potrafimy zrobić nawet 5–6 jednostek treningowych w ciągu tygodnia. Każda sesja to ogromna dawka wiedzy, korekty błędów i szlifowanie techniki.

Dzięki tej relacji miałem okazję sparować / trenowac  z zawodowcami– m.in. z Adrianną Jędrzejczyk, Krystianem Buriańskim czy Konradem Gołuzdem, który niedawno zwyciężył z Maksymilianem Gibadło z Krosniensiekigo klubu GAWRA w Polskiej Lidze Boksu.

Poza intensywnymi treningami w Kielcach, mam z trenerem Różańskim stały kontakt – zawsze mogę liczyć na jego wsparcie mentalne, fachową radę i dobrą rozmowę. Współpraca z obydwoma trenerami jest dla mnie nie do przecenienia – od każdego z nich uczę się czegoś innego, a razem pomagają mi rozwijać się jako zawodnik, trener i człowiek.

MP: Która z Pana dotychczasowych walk była najtrudniejsza – i dlaczego?

KG: Każda walka jest trudna na swój sposób, ale myślę, że najcięższe były dwie – pierwsza i przedostatnia, ta z marca tego roku.

Pierwsza walka była ogromnym wyzwaniem mentalnym. Towarzyszył mi stres, niepewność, emocje – nie byłem jeszcze pewny swoich umiejętności, nie wiedziałem, jak zareaguję w ringu, co mnie czeka. Ale mimo wszystko wyszedłem ze swojej strefy komfortu, dałem z siebie wszystko i wygrałem na punkty. Patrząc wstecz – jak na osobę, która trenowała zaledwie pół roku – to naprawdę poszło mi całkiem nieźle.

Z kolei walka marcowa była trudna z zupełnie innego powodu. Przegrałem ją na punkty i byłem liczony dwa razy. To była walka o pas mistrzowski organizacji Prospect Boxing Promotion w kategorii do 76 kg. Nie chcę szukać wymówek, ale myślę, że przegrałem ją w głowie. Presja była ogromna – do Ipswich przyjechało wielu znajomych, bliscy z Polski, koledzy z Anglii… A ja robiłem aż 7 kg wagi w ciągu tygodnia przed walką, co mocno odbiło się na mojej dyspozycji. Przeciwnik też był bardzo wymagający – miał wtedy rekord 15–5 i naprawdę świetnie się zaprezentował.

Mimo wszystko biłem się do końca i dałem z siebie wszystko. Przygotowania miałem bardzo dobre, ale to nie wystarczyło, by zabrać pas do domu. Wierzę jednak, że jeszcze będzie okazja. Wychodzę z założenia, że co mnie nie zabije, to mnie wzmocni – ta walka była lekcją, z której wyciągnąłem wiele na przyszłość.

MP: Wspomniał Pan, że chce być inspiracją. Co najbardziej chciałby Pan przekazać osobom, które dziś stoją na rozdrożu?

KG: Chciałbym przekazać, że nigdy nie jest za późno, żeby zacząć od nowa. Naprawdę – wiek, sytuacja zdrowotna czy brak doświadczenia to nie wyrok. W 2018 roku miałem kontuzję kręgosłupa, 106 kg wagi i praktycznie zerową formę. Miałem 35 lat i mogłem się poddać… ale postanowiłem zawalczyć o siebie. Dziś, z perspektywy czasu, wiem, że to była jedna z najlepszych decyzji w moim życiu.

Zaczęło się od potrzeby – chciałem schudnąć i być wsparciem dla mojego syna, który chciał trenować boks. Dziś ten sport stał się moją pasją, codziennością i misją. Stoczyłem 11 walk, zdobyłem pas mistrza organizacji CG Promotions, walczyłem o tytuł mistrza Anglii dla Prospect Boxing Promotion, gdzie promotorem jest Matt Brennan – ten sam, który prowadzi mistrza Anglii Fabio Wardleya. Reprezentowałem też inne federacje, m.in. Power Punch Challenger – największą polską organizację sportów walki w Wielkiej Brytanii. Udało mi się również zdobyć srebrny medal na mistrzostwach Europy WKO w Barnsley. Po drodze poznałem wielu wartościowych ludzi ze świata sportu, trenerów, zawodników – ludzi, którzy mnie inspirują i których sam dziś staram się inspirować.

Dlatego jeśli ktoś dziś stoi na rozdrożu – niech nie czeka na "lepszy moment", bo on nigdy nie przyjdzie sam. Trzeba go stworzyć. Wiek to tylko liczba, ograniczenia są najczęściej w naszej głowie, a marzenia nie mają daty ważności. Trzeba po prostu podjąć decyzję, zrobić pierwszy krok i się nie poddawać. Wszystko inne przyjdzie z czasem – krok po kroku, runda po rundzie.

MP: Jakie ma Pan sportowe marzenia – cele, które chce osiągnąć w najbliższych latach?

KG: Przede wszystkim – cieszyć się zdrowiem jak najdłużej i unikać kontuzji, bo bez zdrowia nie ma sportu, nie ma rozwoju, nie ma marzeń. To moja podstawa. A jeśli chodzi o konkrety, to przede mną walka zaplanowana na 21 czerwca, później mistrzostwa świata WKO, na które zakwalifikowałem się dzięki zdobyciu srebrnego medalu na mistrzostwach Europy. To ogromne wyróżnienie i jedno z najważniejszych wyzwań w mojej dotychczasowej karierze.

Po mistrzostwach planuję stoczyć jeszcze dwie walki do końca roku – rozmowy trwają, ale moim dużym marzeniem jest zadebiutować w jednej z brytyjskich organizacji walk na gołe pięści. Chcę poczuć nową adrenalinę, przekroczyć kolejne granice – bo właśnie w takich momentach czuję, że żyję naprawdę.

Długoterminowo? Chciałbym boksować tak długo, jak tylko zdrowie pozwoli, a potem kontynuować swoją drogę jako trener – rozwijać się, zdobywać kolejne kwalifikacje i przekazywać wiedzę dalej. Mam już za sobą kurs trenerski klasy 1, kurs pierwszej pomocy, safeguarding, andragogikę i pedagogikę – wszystko po to, żeby kiedyś być nie tylko trenerem z pasją, ale i z solidnym zapleczem.

Bo sport to nie tylko cel – to sposób życia. A marzenia? Marzenia trzeba mieć zawsze – bez względu na wiek, wagę, czy moment w życiu. Najważniejsze, żeby mieć odwagę je gonić.


Historia Kamila Gościńskiego to inspirujący przykład, że z determinacją i ciężką pracą można osiągnąć niezwykłe rzeczy, przekraczając własne granice i stając się wzorem dla innych.



Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama
PRZECZYTAJ