CZĘŚĆ I
Pierwsze wspomnienia – wybuch wojny
„Miałam 3 latka, jak wojna wybuchła. No i z rodzicami wszędzie chodziłam. Dobrze nam było. Rodzice byli bardzo dobrzy dla mnie, spokój był w domu, cisza była. Naprawdę tak się nam dobrze żyło” – wspomina Pani Alicja.
1 września 1939 roku zapisał się w jej pamięci na zawsze. Był to – jak mówi – piękny i słoneczny dzień. „To był urodzaj taki, że wszędzie owoce, zboża, fasola, bób… Jesień była przepiękna”. Jednak spokój w polu przerwał nagle ryk silników samolotów. „Jeszcze my nie zaczęli pracy, a tu wyje zza lasu… Nadleciały trzy samoloty, bombowce, huk niesamowity wydawały. I tatuś się przeraził, i mama też, a ja oczywiście jeszcze bardziej, bo nigdy w życiu czegoś takiego nie widziałam. Leciały tak nisko, jak czubki drzew w lesie, w kierunku Jedlicza”.

Źródło fotografii: Z archiwum prywatnego Alicji Kłosowicz.
Pani Alicja, choć miała zaledwie trzy lata, pamięta czarne swastyki na skrzydłach niemieckich maszyn. „Tatuś mówi: no i już się zaczęło, będzie wojna. I takie przerażenie było we mnie, bałam się, że rodzice zginą, bałam się” – „żebym sama nie została”
Tamtego dnia niemieckie samoloty zbombardowały lotnisko w Krośnie. W Jedliczu, jak podkreśla Pani Alicja, „nie było żadnych sygnałów ostrzegawczych. Mówili o wojnie, że będzie, ale tylko tak ludzie gadali, to nie było nic pewnego”.
Strach w domu zagościł na dobre, gdy pierwsze pociski spadły w okolicy rafinerii w Jedliczu. „Pocisk zabił konia i mężczyznę w kuźni przy stadionie w Jedliczu. Huk był taki, że aż szyby w domu zadrżały” – wspomina Pani Alicja.
Największe napięcie przeżywała w chwilach, gdy jej ojciec wychodził do pracy w rafinerii. „Ja płakałam, że tata już nie wróci. Mama mnie pocieszała, ale sama też się martwiła. Tatuś mówił, że jak szedł, to nie wiedział, co go tam czeka”.
Już w pierwszych dniach wojny rafinerię zajęło gestapo. „Trzymali wszystkich pracowników, spisywali dane, rozdawali przepustki. Było ich pełno. Zamieszkali w pałacu Stawiarskich, w obecnym Liceum Ogólnokształcącym. Od tej pory każdego przy wejściu i wyjściu rewidowali dokładnie, nawet śmieci sprawdzali”.
Życie codzienne zaczęło toczyć się pod dyktando okupanta. Ojciec Alicji otrzymywał w tzw. „konzumie” produkty przydziałowe: marmoladę, kostki tłuszczu zwane ceres, śledzie solone w beczkach i – co miesiąc – pół litra wódki. „Tatuś nie pił, więc przez 5 lat uzbierało się jej dużo. Ale ten ceres… Jak mama upiekła placki, to zajeżdżało benzyną albo naftą. Brzuch mnie zawsze bolał po tym i mówiłam, że nie chcę tego jeść”.
Jednak mimo wojny życie na gospodarce musiało toczyć się dalej. „Nie chowałyśmy się z mamą. Trzeba było doić krowę, orać, siać. Ale wszędzie chodziłam za mamą krok w krok, bo tak strasznie się bałam”.

Źródło fotografii: Z archiwum prywatnego Alicji Kłosowicz.
To były dopiero pierwsze dni wojny – najtrudniejsze wspomnienia miały dopiero nadejść. Strach, dramat ukrywających się Żydów, widok egzekucji w pobliskim lesie i spotkania z żołnierzami, którzy potrafili być zarówno okrutni, jak i niespodziewanie dobrzy – wszystko to na zawsze zapisało się w pamięci Pani Alicji.
Ciąg dalszy wspomnień już wkrótce…

Źródło fotografii: Własne.
Rozmowę przeprowadziła por. Justyna Bugiel - Szef Sekcji Promocji i Współpracy Wojskowego Centrum Rekrutacji w Jaśle.
Źródło fotografii: Z archiwum prywatnego Alicji Kłosowicz