Dramat rozegrał się w marcu ub. roku. W domu Janusza T. trwało spotkanie, podczas, którego gospodarz i trzech jego znajomych pili alkohol. Wcześniej mężczyźni pomagali 70-latkowi w pracach porządkowych przy domu.
Około godz. 21 policja została zaalarmowana, że prawdopodobnie doszło do zabójstwa. Janusz T. o nieżyjącym 40-latku powiadomił bratanka, a ten wezwał na miejsce funkcjonariuszy.
Mundurowi zatrzymali wszystkich uczestników zakrapianej biesiady. Jak się okazało dwóch z nich nie uczestniczyło w zdarzeniach, które doprowadziły do śmierci Jana M. Wykluczono ich z udziału, ponieważ wcześniej oddalili się z miejsca zdarzenia. Potwierdził to też Janusz T.

Podczas śledztwa zebrany został obszerny materiał dowodowy. Pozwolił on na przypisanie sprawstwa Januszowi T.
70-latek miał najpierw pobić J. M. Później obuchem siekiery zadać mu trzy uderzenia w głowę.

- A gdy pokrzywdzony leżał bezbronnie na podłodze, używając nieustalonego narzędzia posiadającego ostrą krawędź o długości ostrza co najmniej 7 centymetrów, zadał mu kilkadziesiąt ciosów w okolice głowy - relacjonuje prokurator Sławomir Merkwa.
Zaznacza, że charakter obrażeń i mechanizm ich powstania wskazuje na to, że Janusz T. działał ze szczególnym okrucieństwem i z zamiarem bezpośrednim.
Oskarżony nie przyznaje się do popełnienia tego czynu. Odmówił też składania wyjaśnień na tym etapie postępowania.

- Po prostu na razie chciałbym się powstrzymać - mówił.
Sąd odczytał wyjaśnienia Janusza T., który ten złożył na etapie postępowania przygotowawczego. M.in. tuż po zatrzymaniu oraz na rozprawach dotyczących jego tymczasowego aresztowania.
70-latek utrzymywał, że niewiele pamięta z przebiegu zdarzenia – z powodu spożytego alkoholu i związanego z nim stresu.
Zarówno policjantów jak i sąd przekonywał, że to 40-latek się na niego rzucił.
- W pewnym momencie pomiędzy mną a J. M. doszło do szamotaniny. Musieliśmy się wzajemnie przepychać i przytrzymywać. Jestem pewien, że J. M. w trakcie szamotaniny trzymał w ręce swój nóż. On był w tym czasie jakby w szale, a nawet jakby w obłędzie - mówił podczas przesłuchania w KMP w Krośnie.
Janusz T. tłumaczył policjantom, że miał wrażenie, że 40-latek chciał go nożem ugodzić w okolicę gardła.
- Ja się broniłem. On z racji wieku oraz swojej postury rzucił mnie na krzesła. To wówczas mogłem doznać stłuczenia żeber. W trakcie tej walki doznałem licznych otarć naskórka i opuchlizny na rękach oraz otarć na głowie - opowiadał mundurowym.
Zaznaczał, że nie pamięta, co się potem działo. A "ocknął się" jak J. M. leżał w kałuży krwi na podłodze kuchni.
Janusz T. podczas dzisiejszej (23 czerwca) rozprawy utrzymywał, że podtrzymuje tylko część złożonych wcześniej wyjaśnień. Nie powiedział których.
- Złożę wyjaśnienia w sprawie, ale w późniejszym czasie - kwitował po każdym odczytaniu słów, które wypowiedział w ubiegłym roku.
Januszowi T grozi kara pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 15 albo dożywotnie pozbawienia wolności.